8 lat
Jutro urodziny Gustawka. Są dla mnie wielkim przeżyciem co roku. Rzecz jasna celebrujemy z ogromną pompą każde urodziny- bez względu na miejsce pobytu, budżet czy pandemie, zawsze hucznie obchodzimy rocznice dni,
w których nasze dzieci postanowiły do nas dołączyć.
A jednak urodziny Gustawka to takie jakby moje osobiste, bardzo osobiste święto. Święto zwycięstwa. Święto podążenia za sobą. Postanowiłam urodzić w domu bez asysty i zrobiłam to, chociaż nie wszystkim się ten pomysł podobał. Wiedziałam, że to jedyny sposób, bym mogła bez rys i najmniejszych zastrzeżeń, ufnie i totalnie zanurzyć się w macierzyńskiej miłości do dzieciątka, którego pragnęłam tak bardzo.
Tak bardzo pragnęłam Gustawka i przyszedł. Idealny, malutki, srebrna pępowina zalśniła pod wodą w basenie porodowym a on różowiutki, okrągły i absolutnie perfekcyjny człowieczek wpłynął w moje ręce i wyciągnęłam go otumaniona zachwytem.
Od tej pory, chociaż doulą wcześniej byłam już prawie 3 lata, wiedziałam jak powinien wyglądać poród i jak powinna czuć się kobieta po porodzie- bo w końcu to przeżyłam.
Gdy dziś wspominam ten cudowny dzień, cieszę się, że dane było mi tego doświadczyć. Po prostu uważam swoje życie za pełne, bo zawsze mogę w pamięci przywołać magiczny widok mieniącej się pępowiny i tego słodkiego ciałka pod wodą.
Dlatego dziś i jutro, poza kupowaniem bananów i czipsów na imprezkę, wewnętrznie przeżywam świętość wydarzenia, jakim było przybycie Gustawka na ten świat. To jest dla mnie prawdziwe Boże Narodzenie.
Komentarze
Prześlij komentarz