Pisząc na lotnisku
Chociaż mnie samej wydaje się to niewiarygodne, jestem obecnie w lotniskowej restauracji z moim pierworodnym synkiem Felkiem. Lecimy razem do Portugalii, ja na poród jako doula, on do przyjaciela. Nie byłoby w tym nic aż tak wyjątkowego, gdyby nie fakt, że na naszej rezerwacji widniała także Lotta, która postanowiła się w tę podróż nie wybrać.
Obudziłam się o 4 rano (lot o 16 więc było to naprawdę zbędne) i od razu trzęsły mi się ręce. Wczoraj przezornie dokonałam odprawy online dla całej naszej trójki (a nuż zmieni zdanie w ostatniej chwili?) ale mała różowa walizeczka nie wskoczyła na taśmę kontroli bezpieczeństwa. Nikt nie dostał ataku histerii w sklepie bezcłowym na widok czekoladek w kształcie napisu Andalusia. Natomiast ja walczę z własnym zagubieniem i rozedrganiem.
Uświadomiłam sobie, jak krwiożerczo, choro i zwierzęco boję się o to dziecko od momentu, w którym zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym podczas początku pierwszego lockdownu, kiedy to armia i policja okupowały ronda hiszpańskich wioseczek i nogi się pode mną ugięły.
Potem długo nie rósł brzuszek (rzygałam przez 17 tygodni niemal non stop i martwiłam się o dostarczanie małemu ciałku jakichkolwiek składników odżywczych) więc pojechałam na nielegalną wtedy imprezę do żyjących off grid położnych, bo jedna z nich jakimś cudem miała urządzenie do wykrywania mini serduszek. Położyły mnie na podłodze na poduszkach- jedna, w kształcie serca własnie wyjątkowo zapadła mi w pamieci- i Deborah zaczęła wyszukiwać upragnionego dźwięku. Jest.... Cała sala ludzi uczestniczących w imprezie zaczęła klaskac i cieszyć się ze mną.
Sprawy sie intensyfikowały i w połowie ciąży wiedzialam, że moja noga nie postanie w szpitalu choćby nie wiem co. Że nie pozwolę, by moje maleństwo oglądało ludzi w maskach. By ktokolwiek dotykał jej w gumowych rękawiczkach. I to mi się udało. Zabrałam Lotkę do sklepu dopiero gdy obowiązek zakrywania twarzy został zniesiony, miała ponad rok. Udało mi się ochronić ją przed tym, co mnie przyprawiało o regularne ataki paniki.
Opieka nad tym dzieckiem i towarzyszenie jej to wyzwanie, jakiego nie znałam wcześniej. Żadne z naszych starszych dzieci nie było tak intensywne, tak dobijająco wręcz emocjonalne, tak wrażliwe. Żadne nie chodziło w wieku 8 miesięcy. Każdy mój dzień to głębokie, żywe i obezwładniające martwienie się o Locię, która rzecz jasna bez przerwy robi sobie krzywdę (tak, wiem, że to jest ze sobą skorelowane).
Kiedy kilka dni temu powiedziała, że nie chce lecieć chyba nie wzięłam tego na poważnie. Dziś rano, gdy przyszła się przytulic na pożegnanie, dotarło do mnie, ile zmian to wnosi i że w zasadzie całe moje życie będzie musiało teraz poddać się nowej dynamice.
Nie umiem żyć bez niej, nie umiem zaufać, że wszystko będzie z nią dobrze, ale ona podświadomie zapewne zapragnęła mnie tego nauczyć. I dlatego nikt teraz nie krzyczy nam w twarz, jemy w spokoju obiad a ja piszę na blogu.
Z pokorą przyjmuję mądrość, ktora idzie za życiem i dlatego nie sprzeciwiłam się woli Locisi.
Bo wierzę, że po tym wszystkim jest dla mnie jakas nadzieja.
Komentarze
Prześlij komentarz