Kolejny mały- wielki pierwszy raz

 Wstałam dziś chwilę przed Locią. To rzadko się zdarza. Marcin podał mi kawę i usiadłam z książką, dosłownie pławiąc się we wdzięczności za ten moment, błogosławiąc go w ciszy. Po jakichś 15- 20 minutach Locia zaczęła się budzić. Spodziewałam się natychmiastowej awantury ze nie ma mnie obok, krzyku o cycka, niezadowolonego jęku który w zdecydowanej większości poranków nam towarzyszy. 

A ona otworzyła oczka.

Przewróciła się na boczek. Znalazła gumowego pająka, który z nami spał i zaczęła się nim bawić. Pojawił się uśmiech. Zauważyła nas- "teraz się zacznie"- pomyślałam. Ale uśmiech nie zniknął. Jeszcze chwilkę się potarzała po materacu. "Guć pi"- oznajmiła na widok pochrapującego wciąż braciszka. Wpadła w ekstazę lokalizując Lilę- "Ninia!!!" - zawołała głośno, bo tak ją właśnie nazywa, nauczyła się od przyjaciółki Victorii. NINIA 🥰

Ruszyła w kierunku starszej siostry ale po drodze zachciało jej się siusiu. I dopiero wtedy musiałam wstać w celu znalezienia nocnika. Dopiero wtedy. Chociaż mamy późne popołudnie, wciąż przed oczami mam jej świeżo obudzona pogodną twarzyczkę. Czy to koniec pewnego etapu? Czy high need baby którego ekspresja nieraz zaprowadziła mnie na dno absolutnego wycieńczenia, rozpaczy i pod wrota ataków rwy kulszowej oraz nawracających zapaleń cycków (moje ciało mówi po prostu NIE byciu na alercie 24 godziny na dobę 7 dni w tygodniu i już się nawet do tego przyzwyczaiłam) stopniowo przeobrazi się w dające się po prostu obsłużyć bliskością dzieciątko? 



Komentarze

Popularne posty