Na tle skał




Jest ze mną od początku locisiowej ciąży pewna wizja. Trzymałam się jej jak ostatniej linki, kurczowo, z zamkniętymi oczami, był w niej ratunek, ukojenie i nadzieja, zawsze gdy czułam, że tonę, nadludzkim wysiłkiem wyobrażałam sobie jedno jedyne zjawisko.
Locisię stawiającą pierwsze kroczki na boso na tle gór, jej stópki wśród nagrzanych słońcem kamyków. Trójka moich starszych dziecinek zaczęła chodzić w wieku 11-tu miesięcy, w moich założeniach miał być to zatem listopad- grudzień.
Cóż, zaczęła łazić jeszcze w Polsce, na mokrej podlaskiej trawie, w wieku 9-ciu miesięcy, ale to nieważne.
Ta wizja została ze mną. Urodziła się w mojej głowie gdy odkryłam że jestem w ciąży a na świecie szalał lockdown. Myśleliśmy, obserwując co się dzieje wokół nas na hiszpańskim zadupiu, że zaczęła się wojna. Wizualizowałam.
Wizualizowałam usilnie gdy szukałam miejsca na poród, miejsca gdzie nie będzie nas ogarniało szaleństwo które sączyło się jak trucizna ulicami, ludzkimi relacjami i umysłami.
Wizualizowałam gdy wróciliśmy do Polski i spadła na nas zimna szarość.
Gdy wahały się nasze losy, wyjedziemy czy nie wyjedziemy, co nas czeka i czy uda się uchronić dzieci przed kolejnym załamaniem. Locisia drepcząca na tle gór była ze mną, w mojej głowie w każdym trudniejszym momencie, nawet wtedy gdy już było pewne, że udało się wyjść na względnie prosta, że jesteśmy bezpieczni a kolory znowu nas otaczają.
Dzisiaj mamy za sobą przepiękny dzień. Prawda, wiał mocny wiatr więc nie bardzo chciało się robić cokolwiek, ale pojechaliśmy z przyjaciółmi na plażę, zrobiliśmy piknik, Locisia była w rewelacyjnym nastroju.
Rozmawiałam dużo z J. o macierzyństwie, jego trudnościach, wzlotach i upadkach, potędze czasu i miłości, naszej obsesji na punkcie dzieci- ona też ma czwórkę... Po raz kolejny wspominałam jak było ciężko, ale spojrzałam na Locisię, cóż za rozkosz, słodycz, radość.
I musiałam zrobić zdjęcie.
Moja wizja urzeczywistniła się. Dziś coś zostało we mnie uleczone.










Komentarze

Popularne posty