Ku słońcu

 Wczoraj wieczorem usiedliśmy z Marcinkiem przy winku i snuliśmy wątki przyszłościowe. W zasadzie podjęliśmy decyzję, że chcemy kupić choćby niewielki kawałek ziemi gdzieś gdzie jest ciepło, pod domki z palet, bell tenty, może jurtę, co los przyniesie. Wyszło nam, że w tym celu Marcin musi konkretnie popracować około półtora roku, Niemcy, Austria, gdzieś gdzie można szybko zarobić- a my posiedzimy w tym czasie w jakimś miejscu na minimum kosztów. Nie jest to najbardziej radosna wizja ale ustaliliśmy, że jeśli zagryziemy zęby i skupimy się na celu to napewno uda nam się go osiągnąć.

Decyzja została wstępnie ale dość poważnie podjęta.
Zasypiałam z wizją własnego landu. Zasypiałam jako właścicielka landu, przyjmująca rodziny unschoolersów, kobiety w ciąży, szczęśliwa, że już to mamy, teraz tylko trzeba chwilkę poczekać.
Dzisiaj mieliśmy kilka zadań do wykonania: zawieźć torbę ciuszków po Locisi do czariciaka, kupić warzywa i zrobić pranie w pralni.
Gdy wyjeżdżaliśmy z terenu naszych przyjaciół, koło samochodu utknęło między kamieniami i wydostanie się z tego zajęło jakieś 10 minut. Pomyślałam: coś ma się wydarzyć.
Albo stała gdzieś policja i właśnie odjechała, albo mamy kogoś spotkać, albo czegoś niefajnego uniknęliśmy, albo coś fajnego na nas czeka.
W czariciaku chciałam tylko zostawić ciuszki i zmykać ale Gustaw wsiąkł, przebierając tony zabawek.
Nagle słyszę: Maria!!!!! HELLO!
I jakże ucieszyłam się widząc dawną znajomą, przyjaciółkę położnych ze szkoły Da- a- luz, fantastyczną silną kobietę, jedną z ikon moich andaluzyjskich wspomnień.
Zachwyciła się Locisią, którą widziała tylko w brzuchu i powiedziała mi tak:
"Widziałam że szukacie miejsca na zimę, nie wiedziałam że tu będziecie bo mogłyśmy się wcześniej umówić. Mam od lat land w Portugalii, nieużywany, nie chce mi się bawić w sprzedawanie, moglibyście go przejąć i tam się urządzić"
Myślałam, że śnię. Ale od razu uświadomiłam sobie, że to jest przecież to, z czym zasypiałam, pozbawione jedynie tego przykrego elementu jakim jest Marcin zostawiający nas i jeżdżący sam gdzieś tam w celach zarobkowych. Byłam wiec wdzięczna ale nie zszokowana!
Umówiłyśmy się na spotkanie w przyszłym tygodniu, podczas którego M. pokaże nam dokładnie, gdzie jest ta ziemia i powie wszystko co powinniśmy wiedzieć.
Wow.
Potem w czasie gdy Marcin kupował różne specjały na rynku, szłam z maluchami na plac zabaw i przechodząc obok śmietników zobaczyłam stertę ubrań. Nigdy nie marnuję takiej okazji więc wprawnym ruchem i doświadczonym okiem przerzuciłam jej zawartosć- wśród poniszczonych staroci jedna jedyna rzecz zwracała uwagę- jaskrawopomarańczowa koszulka z logo przypominającym drogę do słońca.
Iść ku słońcu- myslę- oto przekaz dzisiejszego dnia. I koszulkę zabrałam. 







 


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty