Drżę za każdym razem, gdy wychodzą

 Jak w tytule.

Drżę, że coś im się stanie. Że ktoś ich zaczepi, przyfanzoli się, że bez opieki dorosłych. Że zgłoszą nas do opieki społecznej. Że się zgubią. 

Drżę za każdym jednym razem, gdy ich nie ma a zawyje mi w oddali karetka albo mignie światło samochodu jakichkolwiek slużb.

Lila poszła dzisiaj z Guciem do pasmanterii. 10 minut drogi, kilka ulic. Same z przejściami dla pieszych, ze światłami. W Londynie mieli szkołę życia, doskonałe przygotowanie do absurdu życia w mieście gdzie niebezpieczeństwo czai się co kilka kroków. Ufam dzieciom... Wiem, że są bardzo racjonalne gdy przychodzi im decydować w ważnych sprawach, opiekować się młodszymi dziećmi albo psami. Ale nie ufam do końca rzeczywistości. Zagrożenie ze strony ruchu ulicznego i nadgorliwych przechodni (mogących zadzwonić na policję na widok dzieci spacerujących po chodniku bez obstawy) nie idzie mi w parze z naszą ewolucją. To są zagrożenia  zbyt nowe i zbyt dziwaczne; brak w nich konsekwencji, możliwości nauczenia się na błędach.

Więc co? Pozwalać, nie pozwalać, puszczać, nie puszczać? Jakie są plusy i minusy każdej z tych opcji?


 Nie wiem, czy jest jedna odpowiedź. Wierzę, że moja intuicja w istotnym momencie ostrzeże mnie i pomożew podjęciu decyzji dopasowanej do sytuacji indywidualnie. Nie pozwalam im łazić po ciemku. Nie pozwalam zabierać Gucia w miejsca gdzie jest dużo rożnych ludzi i chaos, np. w rejony dworca. Nie zostawiam starszaków (i póki co nigdy samego Gucia nawet na 5 minut) z młodszym bratem na dłużej niż godzinkę. Mają telefon. Mam komfort w tym w czym go mam.

Jednak gdy idą choćby na plac zabaw nie czuje stuprocentowego komfortu. I jest to moja wewnętrzna walka. Oni jednak ten komfort mają. Biorą Gucia na plac zabaw i do sklepu, Lila chodzi na kurs szycia jakieś 20 min. od domu, Felek jeździ do kolegi pociągiem.

Nie mam w sobie zgody na to by odbierać im to co lubią, możliwość stanowienia o sobie i bezcennej nauki jaka przynosi każdy przejaw samodzielności. Nie mam zgody na "chronienie ich" poprzez naukę unikania wszystkiego. Uciekanie przed życiem jest moim zdaniem dużo bardziej niebezpieczne niż cokolwiek co oni robią.

Moj dyskomfort jest niewysoką ceną za to, że rosna mi dzieci, które potrafią czerpać to co im się podoba gdziekolwiek by się nie znalazły; maja zajęcie i na wsi, i w mieście, i w buszu, i w metropolii. Lubią mieszkać w namiocie i w mieszkaniu, lubią być na farmie i u babci, lubią jeździć na koniu albo autobusem, kupić sobie lizaka i sadzić warzywa. Lubia mieć internet, grać i oglądać bajki, ale gdy go nie mają, nigdy się nie nudzą.


Dotarło to do mnie dzisiaj wszystko gdy zabierałam maluszki na spacer; Felek z Lilą zostali w domu sami (Marcin dostał pracę na 3 tygodnie z czego bardzo się cieszymy; za 3 tygodnie jedziemy na Podlasie bo czas się ruszyć) i Felek tworzył komiks a Lila dziergała na szydełku. Te dzieci prawie wszędzie są szczęśliwe- pomyślałam.

A to "prawie" mamy na względzie. I cały rodzicielski wysiłek wkładamy w to, by je wyeliminować z naszych doświadczeń ale to już zupełnie inna historia 😊

Komentarze

Popularne posty