Zerwany naszyjnik

 Pod koniec października ubiegłego roku, krótko po naszym zagniazdowaniu się na farmie w Niemczech, wspaniała odważna i piękna kobieta imieniem Nina zorganizowała mi tzw. "Mother's Blessing Ceremony" czyli spotkanie mające na celu ostateczne duchowe skupienie na narodzinach nowego człowieka ze strony mojej i bliskich mi osób; były historie, poczęstunek, upominki, zresztą pisałam o tym 😊

Jednym z elementów ceremonii było nawleczenie przez uczestniczki korali na żyłkę i zawieszenie ich na mojej szyi abym podczas porodu mogła traktować je jako różaniec do medytacji; cudo wyszło jednak z tego przepiękne i po porodzie nawet do głowy mi nie przyszło by je zdjąć! Miałam je zatem na sobie cały czas, także w nocy!

Dziś podczas igraszek z Lociną, gdy całowałam ją w szyjkę starając się o przesadny efekt dźwiękowy, stało się to, co musiało się stać. Lotta po raz pierwszy w życiu się zaśmiała a przy tym fiknęła tłustą syrką, zahaczyła o naszyjnik i zerwała go. Koraliki posypały się obficie, na stół, na podłogę, za moją koszulę. To tyle. Koniec. Etap magicznego oczekiwania, porodu, połogu- wszystkiego co związane z Wiebke i farmą- został zakończony i to przez moje cudne dzieciątko we własnej osobie! 

Śnieżyca i mróz za oknem niestety nie zachęca do niczego. Jest brzydko. Odrapane budynki, dziurawe płoty, centra handlowe, spaliny. Załatwiliśmy już wszystko co trzeba było poza kupnem auta więc to zupełnie ostatnie zadanie (najtrudniejsze chyba) wciąż przed nami. Marcin dostał ofertę pracy w Niemczech na 6 tygodni i to by rozwiązało ten problem. Wciąż jednak tak trudno podjąć ostatecznie ostateczną decyzję! Mam tu zostać z psami i dziećmi sama na 6 tygodni? Matko święta😎

Czuję się na siłach podjąć każde wyzwanie byleby znaleźć się w miejscu z większą ilością drzew a mniejszą sklepów 💪


Komentarze

Popularne posty