Polski konsulat w Hamburgu

 Złożyliśmy wniosek o paszport tymczasowy dla Lotty. Kwestia ta stresowała nas już przed porodem. Czy i kiedy się uda, jak to będzie wyglądało w czasach kowidozy. Gdy akt urodzenia w niemieckim urzędzie załatwiony został w 2 dni, serce stanęło mi ze strachu, że oto już. Trza się anonsować w konsulacie i z połogowego poslania jechać w nieznane użerać się z polskim urzędem.

Gdybym wiedziala jak to wygląda w praktyce stresowałabym się jednak sto razy bardziej.
Poświęcę chwilę na opisanie konsulowego folkloru rodem z horroru 😎
Dzień wcześniej dwa starszaki zostawiliśmy u przyjaciół (godzina drogi od farmy na której wciąż stacjonujemy). Zostaly nam maluchy. Noc nieprzespana, Lotta zasnęła przed 1. Po 7 już się ocknęła (w międzyczasie dwa razy cycek i sikanie do miski) więc ja razem z nią. 2 godziny minęły jak minuta. Śniadanie do torby, bo Guciutek oczywiście nie jest głodny, za to pełen ochoty na wariowanie, np. noszenie Lotty gdy tylko spuszczę ją z oka. A, jeszcze nasze rozklekotane auto nie chce odpalić. Cud, odpaliło na granicy sensu jechania. Jedziemy.
Wcześniej po 5 razy przeczytaliśmy na stronie konsulatu całą przedługą instrukcję i wszelkie informacje nt. paszportu tymczasowego. Już to kiedyś robiliśmy z Guciutkiem, w Londynie poszło gładko. Ale tym razem miałam jakieś dziwne kiepskie przeczucia. Chociażby w związku z tym, że ze względu na kowid proszą o punktualność, bo spóźnialskich nie będą wpuszczać. Że wniosek ma być wypełniony już wcześniej, by w urzędzie spędzić jak najmniej czasu. Zastosowaliśmy się do wszystkiego. W konsulacie byliśmy 5 minut przed naszym czasem (po 2 godzinach jazdy z maluchami- sielanka).
W holu tłum ludzi wypełniających wnioski.
Ogonek do okienka.
Gdy przyszła nasza kolej pani poinformowała nas, że jedyne o co możemy aplikować to paszport ważny przez 3 dni. Bo na dłużej wydają tylko w wyjątkowych przypadkach.
Zaskoczona pytam, jakie to przypadki i co mam wpisać, bo wiem, że inni dostali dla niemowlaka paszport tymczasowy na rok albo pół roku. Ona rozkłada ręce. Pytam co ci inni wpisywali. Ona, że nie może powiedzieć. Czuję, że doznaję właśnie stanu głębokiej dezorientacji i bardzo chcę coś rzec, więc Marcin odprowadza mnie do stolików, mam zająć się Guciutkiem a on to załatwi.
3 razy pisałam pierdolone podanie na całą stronę (z noworodkiem w chuście, kiwając się i jednocześnie bawiąc z trzylatkiem szyszkami). 3 czy 4 razy wypełniłam wniosek. Za każdym razem pisałam oczywiście to, co mi kazali. Wmieszał się konsul chcąc pomóc, manipulując kruczkami tak, byśmy dostali ten paszport ważny chociaż 2 tygodnie.
Jednak panienka z okienka lepiej od konsula wie.
Jak mi Marcin znowu przyniósł jakiś kwit do podpisania, myślałam, że zemdleję z wkurwienia, pragnienia i wycieńczenia. Wtedy nagle urzędniczce przypomniało się, że jednak wie, co wpisać w podaniu. Ważną uroczystość rodzinną. Spędziliśmy ponad godzinę w miejscu, gdzie mieliśmy być 10 minut (i gdzie ten kowid?!), bo zamiast odpowiedzieć mi na normalnie zadane pytanie, pani mojego oraz mego dziecka losu, nie raczyła mi tej łaski wyświadczyć.
Anyway....
Wniosek został przyjęty a paszport przyjdzie do Lotty pocztą. Ważny dłużej niż 3 dni ale nikt nie był w stanie powiedzieć jak długo. Ani kiedy przyjdzie "w tych czasach".
"Te czasy" to ciekawy punkt w historii. Myślę, że jak już ostatecznie dzięki maskom oduczymy się czytać ludzkich emocji z twarzy to nic juz nikogo nie będzie wstrzymywało przed zwykłym, powszednim, banalnym draństwem prawnie usankcjonowanym.
Dlatego jeszcze bardziej dziś czuję jak ważne jest, żeby trzymać się ze swoimi.



Komentarze

Popularne posty