Myszki

 Pogoda coś nagle wypiękniała i dzisiaj koło południa było kilkanaście stopni plus słoneczko. Wzięłam więc piesiołki na dłuuuugi spacer skrajem pola i do lasu. Jesienna aura w całej swej ciepłej, wielobarwnej okazałości, mówię wam, nie ma lepszego towarzystwa gdy jest się na ostatecznym etapie przygotowań do porodu!

Piesioły znalazły wśród trawy dziurę i swoim zwyczajem zaczęły ją rozkopywac wzdłuż i wszerz. Lubię na to popatrzeć. Totalne oddanie sprawie. Usiadłam sobie obok i delektowałam się chwilą. A ta w przypadku kopiących piesiołów czasami trochę potrwa.
Nagle usłyszałam cichutki pisk i ku mojemu zaskoczeniu zobaczylam Rejutkę rozgrzebującą kłębek suchej trawy w której wiły się trzy mysie noworodki. Zanim zdążyłam oprzytomnieć dwa już zostały połknięte przez psisko. Jeden leżał rzucony na ziemię.
Nagi, maleńki i ślepy, bez najmniejszych szans i bezbronny.
"Co żeście narobiły?" - spytałam zwierzaki karcąco bez przekonania. Przecież wiem, co. Dokładnie to, co nakazał im instynkt drapieżnika. Mysia mama natomiast wcześniej też z pewnością przygotowała się jak należy. Umościła gniazdko pod ziemią ale w słonecznym miejscu, urodziła, zapewne była blisko tak długo jak mogła...
Wzięłam ocalałe maleństwo do ręki. Cud i kruchość życia onieśmieliły mnie. Przecież poza rozmiarem to niewiele się różni od ludzkiego dziecka. Różowe, ciepłe, każdą komórką delikatnego ciałka pragnące rosnąć, żyć.
Psiny oddaliły się na chwilę więc bez cienia nadziei położyłam myszkę w norce. Także bez większych złudzeń ruszyłam dalej i oczywiście w trybie natychmiastowym Rejutka już tam była i dokończyła przewidywanego aktu w pół sekundy...
Szłam myśląc, czego mnie to może nauczyć (poza prostej wiedzy że w tych norach to jednak bywają dzikie zwierzaki i jako właściciel psów powinnam być tego świadoma). W aspekcie macierzyństwa, szacunku do życia i oczywistej prawdy, że mam może trochę więcej narzędzi do chronienia go niż polna mysz. Ale także tego, że przed pewnymi zdarzeniami nie jesteśmy w stanie się uchronić nawet my, duzi, obwarowani domami i służbami pomocowymi, wierzący w swoją nieśmietelność ludzie.
Niestety nic mądrego nie wymyśliłam poza tym, że cieszę się, że urodzę z dala od drapieżników. Chociaż tyle. I żaden nie zobaczy, nie dotknie, nie wywącha mojego oseska. Nic mu nie wstrzyknie ani niczym nie nafaszeruje.

Przytwierdzę go do siebie i niech tam gdzieś dalej, poza tym naszym dwuosobowym wszechświatem dzieje się co chce. Chociaż tyle więcej mogę zrobić. Po dzisiejszej przygodzie myślę, że to dużo.

Komentarze

Popularne posty