Biwak i po biwaku

 Spędziliśmy fantastycznie relaksujący i inspirujący weekend w leśniej placówce edukacyjnej wynajętej przez lokalnych unschoolersów. Po raz kolejny wdzięczność, poczucie łączności, dzieciaki wylatane i dotlenione, budka dla ptaków zbudowana,kilka nowych zwrotów po niemiecku zapamiętane. Cieszę się, że nie było żadnego planu dnia, zajęcia były dla chętnych, podobnie jak posiłki, absolutnie żadnej presji z żadnej strony. Czyste powietrze i czeska grania dziesięć minut spacerkiem z psami dalej. Strumienie, kamienie, jesieni tchnienie.
Spojrzałam dzisiaj na dzieci spędzające czas na placu zabaw. Jedenastoletni Felek w autentycznej fabule zabawy z rodzeństwem plus pięcioletnią dziewczynką, u której rodziców teraz mieszkamy. 4 godziny niemalże trwała interakcja, ja leżałam na trawie. Co oni zyskują, co oni tracą, myślałam sobie. Może jemu potrzebni koledzy, piłka nożna, rówieśnicy. Ale kurczę, no widzę jako matka, że jest szczęśliwy, a na pewno zadowolony bawiąc się w hodowlę marchewek z ,,maluchami". Nie żyjemy przytwierdzeni do żadnych korzeni a jakoś kwitnie to drzewo. I owoce co jakiś czas zbieramy. Dojrzałe, pyszne. Tak chyba metaforycznie wolno mi uświadomić sobie, że nie warto niczego żałować.
Nasze życie na dzień dzisiejszy pozbawione jest poważniejszych stresów. Moja największa bolączka to Guciutka wołanie, że chce kupę akurat wtedy, gdy ja mieszam sos na patelni albo poranna awantura starszaków o pisaki, ewentualnie że pies nasrytał na trawnik sąsiadów a ja zapomniałam wziąć na spacer torebek. Marcin pracuje na organicznej farmie, stać nas na zaspokojenie aktualnych potrzeb i jeszcze w bonusie mamy darmowe albo tanie jedzenie prosto z pola. Mnie zostało raptem 2 miesiące do porodu (śniło mi się niedawno, że to dziewczynka; oznajmiała mi, że urodzi się 21 listopada, więc kto wie?). Chyba znalazłam położną, która zgodziła się wypełnić po wszystkim medyczne świstki dając mi tym samym potężne wsparcie planów narodzin naszego dzieciątka bez asysty. 
Chłopcy popytują co jakiś czas, kiedy wrócimy do Hiszpanii. To prawda, tam było nam najlepiej i trudno mi sobie wyobrazić, że jeszcze kiedyś... poczuję to, co czułam tam. Bezwarunkową zgodę na życie, przejmujący zachwyt i obezwładniające swoją siłą poczucie przynależności, znalezienia DOMU. Dane mi, nam było to przez kilka miesięcy. Los testuje nas i nie wiem, czy ten los chce żebyśmy się martwili, osłabli, czy raczej byśmy umieli zobaczyć wartość w czymś bardziej skomplikowanym.








Komentarze

Popularne posty